O Sapo Kalinus, czyli o potasowym mydle z oleju lnianego pisałam już dawno, ale dopiero teraz oficjalnie wchodzi do naszej oferty.
Początkowo traktowałam je wyłącznie jako mydlarską ciekawostkę, oderwaną od praktycznych zastosowań (przynajmniej jeżeli chodzi o moją mydlarnię), którą kiedyś się zajmę. W wolnej chwili
Życie mnie zaskoczyło i oto stoi przede mną moje własne Sapo Kalinus. Dokładnie ujmując jest to moja - TULi wersja, która nieco różni się od oryginału.
Wprowadzenie
Jak zwykle zacznijmy ab ovo czyli od wyjaśnienia czym jest Sapo Kalinus. Nazwa pochodzi od łacińskich słów : sapo ( mydło) oraz kalium (potas), a odnosi się do mydła potasowego z oleju lnianego.
Nazwa Sapo Kalinus nie jest precyzyjna, ponieważ mydło potasowe można zrobić z wielu różnych tłuszczy, niekoniecznie oleju lnianego.
Wracając do tradycyjnego Sapo Kalinus, Farmakopea Polska VI zalicza je do :
„surowców farmaceutycznych, przeznaczonych do wytwarzania preparatów farmaceutycznych w zakresie receptury aptecznej”.
Służy do sporządzania tzw. „płynnych mydeł” bez dodatku lub z dodatkiem substancji leczniczych, emulsji, mazideł mydlanych, zawiesin, roztworów wodnych i wodnoalkoholowych. Ma zastosowanie jako łagodny środek dezynfekujący, zwłaszcza w postaci tzw. spirytusu mydlanego (łac. Saponis kalini spiritus), w którym do mydła dodaje się spirytus etylowy i lawendowy olejek eteryczny.
Zgodnie z informacją podaną na stronie Pharma-Cosmetic :
„Mydło potasowe, podobnie jak większość innych mydeł (np. mydło lecznicze – Sapo medicatus) jest środkiem oczyszczającym. Wywiera także działanie antyseptyczne i przeciwłojotokowe. Rozmiękcza skórę – dzięki czemu ułatwia wnikanie substancji leczniczych. Wcierane w skórę i zostawione wywiera efekt złuszczający; działa drażniąco.... Mydło potasowe jest stosowane głównie jako składowa złożonych preparatów stosowanych w dermatologii, jako antisepticum, keratolyticum, keratoplasticum, rubefaciens, resolutivum. Wchodzi w skład preparatów złożonych do stosowania na skórę nieowłosioną oraz skórę głowy i włosy; w łojotoku (seborrhoea), czyraczności (furunculosis), trądziku (acne). Pomocniczo w scabies, psoriasis, pityriasis i innych chorobach skóry. Może być stosowane per se, jako środek myjący.”
Robi wrażenie, nieprawdaż ? A przecież w sumie jest to „zwykłe” mydło, czyli produkt reakcji oleju z wodorotlenkiem. W tym przypadku chodzi o wodorotlenek potasu i olej lniany. Od dawna robię podobne mydło z oleju kokosowego. W zamyśle miało być przeznaczone do prania, ale doskonale nadaje się także do mycia.
Olej lniany w odróżnieniu od kokosowego zawiera mnóstwo tłuszczy nienasyconych co powoduje, że łatwo się utlenia (jełczeje). Ma więc krótki termin przydatności i w efekcie nie jest najlepszym surowcem dla mydeł przetłuszczonych więc jest w nich wykorzystywany stosunkowo rzadko i zazwyczaj w niewielkich ilościach, chociaż znany jest z doskonałego działania na skórę.
Sapo Kalinus w wersji TULi
Moje mydło ma służyć do mycia i ewentualnie, w miarę możliwości pielęgnowania skóry.
Mydło nie powinno być żrące, ale wysokie przetłuszczenie też nie jest wskazane z powodu wspomnianej skłonności oleju lnianego do utleniania. Mydło i tak ma dość intensywny, „charakterystyczny” zapach oleju lnianego.
Najtrudniejsze jest określenie ile wodorotlenku należy użyć, żeby mydło było przetłuszczone, ale w niewielkim stopniu. W przypadku mydeł potasowych zazwyczaj zakłada się przetłuszczenie na poziomie 0% i na końcu ewentualnie koryguje pH (wartości zmydlania są przybliżone). Tym razem nie miałam takich możliwości – mydło było robione na specjalne zamówienie, wymagania były rygorystyczne i nie mogłam dodać do niego nic co mogłoby zniekształcić reakcję skóry – nawet niewielki dodatek mógłby mieć znaczenie gdyby zawierał alergeny.
Na zdjęciu widzicie „Mydło potasowe TULi Lniane”
Wprawdzie to mydło należy do kategorii, którą określam "odtwarzanie tradycyjnych marek" i staram się zachowywać oryginalne nazwy, ale chciałam trochę precyzyjniej (moim zdaniem) określić produkt.
Oczywiście, najpierw sprawdziłam na sobie – efekt bardzo przyjemny, skóra gładka, nie wysuszona. Zapach niestety rzeczywiście „charakterystyczny”, ale myślę, że w tym przypadku nie ma to znaczenia. Zresztą po kilku dniach jest już znacznie słabszy. Co ciekawe po umyciu na skórze pozostaje jakby nawoskowana warstewka ochronna, znacznie wyraźniejsza niż w przypadku innych mydeł. Być może wiąże się to z faktem, że olej lniany należy do olejów schnących - utleniając się tworzy twardą, przejrzystą i elastyczną błonę w cienkiej warstwie na powierzchni.
Pasta jest niezbyt wygodna w użyciu lecz można ją wymieszać z ciepłą wodą. Powstaje mydło w płynie, które fantastycznie pasuje do dozownika spieniającego. Pozostałą część pasty najlepiej przechowywać w lodówce.
Wasz Admin
źródła :
www.aptekarzpolski.pl
www.pharma-cosmetic.pl
Tak, oczywiście. Najlepiej rozcieńczyć je do postaci płynnej (w pudełku jest koncentrat w postaci gęstej pasty).
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.